piątek, 26 lipca 2013

Suntan

Wakacje. Piękna, słoneczna pogoda. Dużo wolnego czasu. W TV nic ciekawego, w radio same energetyczne kawałki. Trzeba coś z sobą zrobić. Nudy w domu. Wyjdźmy gdzieś. Chodźmy się opalać! - scenariusz wszystkim znany. 
Opalanie się to fajna sprawa, ale również niebezpieczna. Tak, tak. Nie przesadzam. 
Ważne, żeby robić to z rozwagą. 

Na początek, jak to w moich postach bywa, trochę teorii. 
Co to jest w ogóle opalenizna? 
Zastanawialiście się na pewno nie raz, dlaczego podczas pobytu na słońcu nasza skóra zaczyna przybierać ciemniejszego kolorytu. Sprawa jest prosta. 
Opalenizna to naturalna ochrona organizmu przed promieniowaniem ultrafioletowym.  W głębszych warstwach naskórka znajdują się melanocyty, a w nich produkowana jest melanina - pigment, który odpowiedzialny jest za kolor naszej skóry, ale również pełni rolę naturalnego filtra przeciwsłonecznego, który pochłania i rozprasza promienie UV. Oczywiście nie jest w stanie pochłonąć całej dawki promieniowania, robi to tylko częściowo. Melanina przechowywana jest w melanosomach, czyli takich specjalnych zbiornikach, które uwalniają ją w odpowiednim momencie do komórek naskórka, by tam mogła pełnić funkcję tarczy ochronnej przed szkodliwym promieniowaniem. Właśnie poprzez uwolnienie melaniny nasza skóra przybiera ciemniejszy odcień.
Nie myślcie jednak, że melanina zrobi całą robotę i nie trzeba już skóry dodatkowo zabezpieczać innymi filtrami stosowanymi zewnętrznie. Naturalny filtr przeciwsłoneczny stanowi ochronę o mocy SPF 2-3, czyli bardzo niską. Nie można pozostawiać skóry samej sobie. Należy o nią zadbać. 

Dziś przedstawię Wam moją słoneczną drużynę. Stosuje te produkty podczas wakacji, kiedy wiem, że będę się opalała, a nie chcę by moja skóra przypominała kolorem ugotowaną krewetkę. Dążę zawsze do uzyskania złotego odcienia skóry, pełnego blasku i naturalnego piękna. O tak... Rozmarzyłam się ;)

DOVE summer glow samoopalający balsam do ciała do jasnej karnacji,
ORIFLAME rozświetlający balsam do ciała Sparkle in Paris,
SUN OZON mleczko do opalania SPF 30,
SOLGAR naturalny beta karoten 7 mg

Ochrona przeciwsłoneczna jest dla mnie bardzo ważna. O filtrach przeciwsłonecznych do twarzy pisałam tutaj
Nie mam ochoty ani na poparzenie słoneczne, ani na alergię, a już na pewno nie na czerniaka. Możecie sobie pomyśleć: "Co ona pisze? Czerniak, błagam, mnie to nie dotyczy." I bardzo dobrze, oby nikogo nie dotyczył. Zazwyczaj na ciało stosuję filtry o SPF 20-30. Nigdy nie stosowałam niskiej ochrony (SPF 6-10), ponieważ mój fototyp skóry nie nadaje się do opalanie bez filtra chociażby z SPF 20. SUN OZON mleczko do opalania SPF 30 zapewniło mi taką ochronę, na jakiej mi zależało.  Dlaczego wybrałam ten produkt? Ponieważ pracuję wyjazdowo i spędzam dosyć dużo czasu na świeżym powietrzu, głównie uganiając się za dziećmi, wiedziałam, że potrzebuję wysokiej ochrony. SPF 50 to zdecydowanie za dużo, jak na ciało, nawet jak dla mnie, więc sięgnęłam po SPF 30. Sprawdził się dobrze. Kosztował jakieś 10 zł w Rossmannie

W zeszłym roku podczas wakacji nad morzem podczas jednego z piękniejszych i bardziej słonecznych dni dostałam uczulenia. Cały dekolt miałam w czerwonych, swędzących plamkach. W tym roku postanowiłam wzmocnić swoją naturalną ochronę przeciwsłoneczną poprzez stosowanie doustnie beta karotenu. Nie wiedziałam do końca na jaki tabletki się zdecydować, dlatego uległam pani w aptece, która zaproponowałam mi SOLGAR naturalny beta karoten 7 mg. Informacje na jego temat znajdziecie na stronie producenta. Zapłaciłam za niego 53,90 zł. Trochę zamarłam jak usłyszałam tę cenę, ale stwierdziłam, że skoro to naturalny beta karoten wyprodukowany w USA, no to cena widocznie jest adekwatna do jego działania. Tak, miałam ogromne oczekiwania co do tego produktu. I się nie zawiodłam. Opakowanie zawiera 60 kapsułek, co stanowi 2 miesięczną kurację. Ja jestem w połowie i już mogę stwierdzić, że skóra ma nieco ciemniejszą i cieplejszą barwę. Dodatkowo na plus tego produktu wpływa fakt, że nie zawiera cukru, soli i skrobi, jak również kukurydzy, drożdży, pszenicy, osi ani produktów mlecznych. Kapsułki są produkowane bez użycia sztucznych substancji konserwujących, zapachowych lub barwiących. Dzięki temu mogą być stosowane przez alergików, czy osoby z chorobami tarczycy.
W sierpniu wyjeżdżam na dłuższy urlop nad morzem, zobaczymy jak moja skóra zareaguje tym razem na słońce.
Kiedy wakacje rozpoczęły się na dobre, ja zaczęłam praktyki zawodowe, a ludzie wokół mnie serię wyjazdów w coraz bardziej tropikalne miejsca. Powracali zawsze ciemni jak czekolada, a ja wyglądałam przy nich jak lody waniliowe. W końcu zdecydowałam się kupić samoopalacz. Ale że w tej kwestii jestem początkująca, trochę bałam się plam, zacieków i tego odrażającego zapachu, jaki mają typowe samoopalacze. Koleżanka zachwalała balsam samoopalający z Dove z rozświetlającymi drobinkami do ciemnej karnacji. Kiedy pojawiłam się w Rossmannie już miałam iść do kasy, kiedy zauważyłam, że właśnie jest w promocji, tak samo jak jego odpowiedniki bez drobinek, zarówno do jasnej, jak i ciemnej karnacji. Skusiłam się więc i wzięłam samoopalający balsam do ciała do jasnej karnacji w cenie 9,99 zł. Na początek żeby nie przesadzić i nauczyć się porządnej aplikacji tego typu produktów. Efekt jaki uzyskałam zadowolił mnie, chociaż na widoczną zmianę koloru skóry musiałam poczekać do drugiej aplikacji. Skóra miała lekki brązowy kolor, przy kostkach niestety robił się nieco zbyt żółty. Stosuje go albo serią 3 dni pod rząd albo z przerwą jednodniową. Oczywiście aplikację poprzedzam porządnym peelingiem. Nie muszę dodatkowo nawilżać skóry, ponieważ nie robi on zacieków. Jedynymi punktami nad którymi trzeba pracować dokładnie i bardzo ostrożnie, są kolana i kostki. Jestem zadowolona z efektu. Ale w planach mam zakup balsamu z drobinkami do ciemnej karnacji również z Dove i balsamu brązująco-ujędrniającego z Lirene Body Arabica Cafe Mocha do ciemnej karnacji.


Na koniec taki mały dodatek. Rozświetlający balsam do ciała Sparkle in Paris z Oriflame dostałam od mamy. Na początku nie byłam do tego produktu jakoś szczególnie przekonana. Zapach ma przyjemny, chociaż szału nie ma. Zawiera bardzo drobne drobinki, które sprawiają, że skóra jest ładnie rozświetlona i ożywiona, ale nie przypomina kuli dyskotekowej. Stosuje go niezbyt często, ale kiedy już go zaaplikuje podoba mi się efekt jaki daje. Plusem jest brak parafiny w składzie. Nie wiem, czy kiedykolwiek go zużyję, ale pewnie zabiorę go ze sobą na wakacje, żeby dodać swojej opaleniźnie więcej blasku. 

Opalenizna to nic złego, a wręcz przeciwnie. Całkiem spoko sprawa. Ważne żeby nie przesadzić. Jak ze wszystkim. :)
Jakie produkty do opalania polecacie? Możecie mi polecić coś po opalaniu? Liczę na Was. 
Buziaki! A. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...